czwartek, 21 października 2010

PRZEDPOKÓJ PO LIFTINGU

Jak już pisałam jakiś czas temu - znudził mi się nasz przedpokój a właściwie jego mniejsza część przy drzwiach wejściowych :) Byłabym chora gdybym znowu czegoś nie wymyśliła i nie zmajstrowała no i zmajstrowałam tapetę, którą również gdzieś już pokazywałam. Ale teraz mamy ją już położoną na ścianie :) I bardzo mi się podoba :)))
Oprócz tapety, zmiana nastąpiła także w oprawie lustra. W oryginale, miało ono ramę w kolorze ciemnego orzecha, teraz jest białe. Okleiłam je okleiną drewnopodobną z delikatnym połyskiem, dołożyłam półeczkę pod spodem i jest dobrze - przynajmniej tak mi się wydaje :)
Dostałam tylko od mojego eM prośbę, żebym nie robiła ołtarzyka i świeczek tam nie stawiała :D Świeczki nie stoją. Są za to jakieś pachruście pomalowane na fioletowo (z daleka wyglądają jak wrzos) wstawione w metalowy pojemnik.







wtorek, 19 października 2010

SŁOWACKIE TATRY

Po takim obfitym opisie części, aczkolwiek najważniejszej wyjazdu - kilka zdjęć pokazujących uroku słowackich Tatr.


* widok na Łomnicę (2634mnpm) z samego dołu




* wjazd kolejka linową na Skalnate Pleso (1751mnpm)


* u podnóża Łomnicy





* i już sam szczyt i widoki zapierające dech w piersiach





* wschód księżyca z jednej strony i zachód słońca z drugiej


* zachód słońca - mój/nasz najważniejszy


* najszczęśliwsza chwila mojego życia :)))


* elegancka kolacja na szczycie


* wschód słońca






* śniadanko na tarasie na samym szczycie

piątek, 8 października 2010

NAJSZCZĘŚLIWSZA NA 2634m

Przeżyłam COŚ mojego, naszego...coś niesamowicie wyjątkowego, oryginalnego...coś co zapamiętam do końca mojego życia.

Dwa tygodnie temu, dokładnie 23-ciego września wyjechaliśmy na kilka dni na Słowację w Wysokie Tatry. Wyjazd przygotowany był przez mojego M i jego kolegów, którzy dostali możliwość ponurkowania na 2000 metrów w czystych tatrzańskich stawach. Wersja oficjalna - czyszczenie stawów, co oczywiście miało miejsce. Dla freediverów sprawdzenie się na takiej wysokosci było bardzo ekscytujące. Wyjazd planowany był od kilku miesięcy. Wiedziałam że jadę razem z nimi - takie mini wakacje i oderwanie się od codzienności. Wiedziałam, ale kompletnie nie myślałam o tym wyjeździe. Zdażyło mi się to chyba po raz pierwszy. Zazwyczaj mocno ekscytuję się każdym wyjazdem, przeżywam, myślę co zabrać...Teraz było zupełnie inaczej. Mieszkanie, mojego scrapowe hobby, szycie pochłonęły mnie do tego stopnia, że wyjazd zszedł na dalszy plan (bardzo daleki bym powiedziała) Wiedziałam że jedziemy do Tatrzańskiej Łomnicy a stamtąd wchodzimy do Teryho Chaty na 2015m i tyle :)
Kilka dni przed wyjazdem dowiedziałam się że M ma dla mnie niespodziankę - wjazd kolejką linową na Łomnicę na 2634m npm. Bardzo się ucieszyłam. Nigdy do tej pory nie jechałam kolejką, nigdy nie byłam na takiej wysokości - rewelacyjna niespodzianka. Obejrzelismy kilka filmików z wjazdu, zdjęcia pięknych widoków...
Dzień przed wyjazdem - akurat miałam się pakować - przeglądałam rzeczy do zabrania (ilość musiała zostać ograniczona do minimum, ponieważ plecaki z naszymi rzeczami + sprzęt do nurkowania musieliśmy wnieść na szczyt) i M palnął "weź ze sobą sukienkę" (??????????????????)
O co chodzi - miałam ochotę zapytać. Myslałam na poczatku że żartuje sobie jak zwykle zresztą...Ale on swoje. Mam zabrać sukienkę czy spódnicę - coś ciut lepszego , ładniejszego niż jeansy i buty górskie.
Zapaliła mi się lampka - M coś kombinuje...może chce się o... - nie lepiej nie mysleć, nie robić sobie złudnych nadziei. Ale serce myśli swoje i nie przestaje mimo że głowa mówi NIE MYŚL... No nic. Zapakowałam sukienkę, buty na obcasach, jakieś kosmetyki kolorowe...
[...myśli płyna nie ubłaganie...]
Z samego rana o 5-ej wyjechaliśmy. Razem z nami jechali Andrzej i Jaro-Słowak. Droga bardzo sympatyczna zwłaszcza jak się ma takich kompanów, perspektywę 4 wolnych dni i głupie mysli - ech
Cały czas powtarzałam sobie STOP, nie myśl, nie napalaj się...ech, głupie myśli...

Mniej więcej w południe dojechaliśmy na miejsce. Tatrzańska Łomnica zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Położona w dolinie z widokiem na Wysokie Tatry i Łomnicki szczyt. Obok kolejka linowa :) Kilka budek z "klamotami", jedzenie, wc - wszystko na miejscu. M z Jaro wybrali się do kas - oczywiście opłacić nasz przejazd na góre - tak myślałam. Ja w tym czasie razem z Andrzejem przeżywałam co nas czeka. Zastanawialiśmy się czy damy radę podejść do Teryho Chaty, czy będzie stromo, bo z nąsza kondycją to znaczy z jej brakiem nie chcielibyśmy dać plamy :) Ja oczywiście nieświadoma niczego paplałam Andrzejowi jak strasznie się cieszę z naszego wjazdu na górę, że się boję wysokości i że jak tylko zjedziemy do Skalnego Plesa to od razu stamtąd dojdziemy do chłopaków - blablabla Gadałam nie wiedząc, że Andrzej zna plany M.
M wrócił z jakąś kopertą. Podszedł do mnie i zapytał czy mi sie podoba (pytanie :) ) I że ma dla mnie niespodziankę. Zapytał czy widze Łomnicę - widzę. Czy widzę coś takiego małego świecącego na szczycie ( baza astrologiczna i badawcza) - widzę. Kurcze o co mu chodzi... A M kontynuuje. No więc wjedziemy sobie na Skalne Pleso (1751m) tam troszkę posiedzimy a potem wjedziemy na szczyt i ... tam zostaniemy. CO???????????????? Jak to zostaniemy na szczycie????? Okazało sie, że na szczycie w owej bazie badawczej znajduje sie jedyny w Europie pokój do wynajęcia dla gości (rezerwacja kilka miesięcy temu, ogólnie obłożenie na cały rok 365 dni) Osoby nocujące wjeżdżają na sam szczyt ostatnią kolejką około 17-stej i zostają tam sami tylko z obsługą. Mają podaną wykwintną kolację (po to sukienka) taras widokowy, śniadanie na szczycie a nawet obserwowanie gwiazd z obserwatorium. Najpierw zaległa cisza, potem zdębiałam, potem zaczęłam się tak cieszyć, że aż podskoczyłam kilka razy a na koniec się popłakałam... Wszystko dla mnie, przygotowane kilka miesięcy wcześniej przez człowieka którego kocham nad życie
Nasi koledzy wzięli plecaki i poszli w swoją stronę a my również z plecakami wsiedliśmy do pierwszej kolejki z metą na Skalnate Pleso. Ależ ja przeżywałam tą drogę. Non stop się wierciłam, na wszystko patrzyłam, robiłam zdjęcia, kręciłam filmiki – jak dziecko :) I nic a nic się nie bałam, mimo że lęk przestrzeni mam :) Ochom i achom nie było końca.

Dotarliśmy na miejsce. Baza całkiem spora, pełno ludzi, ponieważ na Skalnate można dojść szlakiem w 2 godziny. Turyści siedzieli na tarasie, popijali piwko, niektórzy korzystali z kąpieli słonecznych na leżakach. Ależ słońce świeciło. Pogoda w ogóle była niesamowita – ciepło, delikatny wiatr – cudownie.

Usiedliśmy na zewnątrz oczywiście, zjedliśmy jakąś dziwna białą polewkę – bardzo smaczną zresztą, wypiliśmy piwko. Potem spacer po okolicy i oczekiwanie na ostatni kurs. Stawiliśmy się w ustalonym miejscu po 16-stej. Kolejka zjechała po kilkunastu minutach. Linówka sama w sobie jest niesamowita. Czerwony wagonik jadący po linach bez żadnych wsporników na ziemi. Wisi taki maleńki zawieszony gdzieś miedzy ziemią a niebem… Wsiedliśmy a z nami wielki kufer z jedzeniem na naszą kolację i śniadanie (wszystko przygotowywane jest na dole a na górze tylko odpowiednio dekorowane, podgrzewane i podawane)

Jazda – brak słów. Początek bardzo delikatne wnoszenie, ale od pewnego momentu jedzie się w góre niczym windą - prawie pionowo w górę. Przed nami ściana Łomnicy – skały, ogromne bloki skalne. Ciśnienie cały czas się zmienia, bez przedmuchiwania lub przełykania śliny ciężko wytrzymać. Powoli wszystko robi się coraz mniejsze i mniejsze ale za to widać coraz dalej. Dojechaliśmy na szczyt – cali i bez komplikacji :) Mamy się zgłosić na ostatnie piętro do Pana Barmana. Baza wygląda bardzo normalnie – nic specjalnego bym powiedziała. Ale na samej górze, w sali restauracyjnej zupełnie inna bajka. Naprawdę super to zrobili – małe stoliki, kwadratowe fotele obite kremową skórą, mnóstwo zdjęć na kolorowych ścianach. Naprawdę bardzo klimatyczne miejsce. Na powitanie dostaliśmy po kieliszku gruszkówki z malutką gruszeczką w środku, potem herbatę i deser sernikowo-jabłkowo-biszkoptowy z jagodami (pychota, do tej pory czuje jego smak)

Zbliżała się 18-sta i zachód słońca. Pan Barman-Kelner chciał nas zaprowadzić do pokoju, ale M stwierdził, że pójdziemy później, najpierw wyjdziemy na zewnątrz obejrzeć kończący się dzień. No więc wyszliśmy. Aparat poszedł w ruch. Pięknie. Można się zachwycać wymyślając coraz to nowe określenia, ale one i tak za bardzo nie oddadzą odczuć, widoków…wszystkiego. Mieliśmy widok na Polskę, Słowację, w dali Węgry i Ukrainę – ogromna panorama miast, miasteczek, wiosek, pół i lasów. Gdzieniegdzie chmury – miękkie, puszyste… Staliśmy praktycznie w najdalej wysuniętym miejscu tarasu widokowego widokowego z widokiem na Gerlach i inne dwutysięczniki. I wtedy M zapytał czy mam siłę na jeszcze jedną niespodziankę. Ale się zdumiałam, uśmiechnęłam i powiedziałam że tak, chociaż tyle od niego dostałam nowych wrażeń i przeżyć, że sprawił mi niesamowita niespodziankę wszystkim i moje serce już ledwo TO wszystko znosi :) M: a co powiem na … lot balonem (????????????) Balonem? Znowu szok, chociaż po chwili przyszło opamiętanie – na tej wysokości, pomiedzy takimi graniami – niemożliwe. Uśmiechnęliśmy się.

Staliśmy naprzeciwko siebie, M pocałowal mnie raz, potem drugi a potem wyjał z kieszeni małe czerwone pudełeczko z cudownym pierścionkiem w środku.


OŚWIADCZYŁ MI SIĘ!


Chociaż nie wiem co powiedział, wiem tylko, że jak GO zobaczyłam, spojrzałam na Marcina i zaczełam płakać z radości, z ulgi z tego wszystkiego co było, co powodowało, że myślałam różnie o nas. Uleciały gdzieś wszystkie komplikacje, głupie myśli o pewnej osobie, która chciała za wszelką cenę wrócić do M nie patrzac na mnie, na nas, która próbowała rozbić i zniszczyć coś co było miedzy nami. Nie udało jej się, M wybrał mnie, ale ja to bardzo przeżywałam i ciągle to gdzieś było...W tej chwili na 2634m nie było nic oprócz NAS i mojej wielkiej miłości do M. stałam i płakałam, przytulałam się do niego i płakałam, śmiałam się i płakałam…Nie wiem ile to trwało, na pewno kilka dobrych minut. Kiedy już ciut się opanowałam M zapytał czy mogłabym coś powiedzieć i dać odpowiedź. Uśmiechnęłam się z największego szczęścia i powiedziałam TAK NA ZAWSZE.

Co tu dużo mówić – najpiękniejszy dzień 23 września po godzinie 18-stej na szczycie niesamowitej góry, która już zawsze będzie mi się kojarzyła z nami.


Jak już trochę ochłonęliśmy, weszliśmy do środka gdzie po jakimś czasie, przebrani już zasiedliśmy do eleganckiej kolacji. Jedzenie pyszne, wspaniale wyglądało, te dekoracje talerzy - bajka. Przystawka coś z pomidorami, na obiad pierś z kurczaka faszerowana ziemniakami i serem a potem przepyszny deser. Do tego wino, muzyka w tle a obok nas niesamowite góry.


Życzę wszystkim tak wspaniałych chwil, takich pomysłów i niespodzianek, tylu wylanych łez ze szczęścia i tyle uśmiechu, który do tej pory nie chce zejść z ust na samo wspomnienie czy spojrzenie na palec prawej ręki.

PS. Trochę długo, ale jak zaczęłam nie mogłam przestać a jeszcze tyle do opisania i pokazania :)