piątek, 25 listopada 2011

DZIEŃ ŚLUBU - 24 WRZESIEŃ 2011

Dzień ślubu…
Mimo że minęło już prawie 3 miesiące od tego dnia, pamiętam go bardzo dokładnie. Minął tak szybko... Wyczekiwanie, szykowanie, kupowanie – a tutaj chwila moment i już kolejny dzień się zaczął.
Ale to co przeżyłam/przeżyliśmy było czymś niesamowitym i wyjątkowym.
Pamiętam, że pierwsze co zobaczyłam za oknem po obudzeniu to słońce i bezchmurne niebo – to była dobra wróżba :)
Czułam się w sumie niby tak jak co dzień a jednocześnie jakoś inaczej. Przede wszystkim byłam ciut podenerwowana i to nie samym faktem przysięgi, tylko tym czy o wszystkim pamiętałam i czy wszystko będzie tak jak powinno. Czy Paulina dojedzie na czas, czy Asia z kwiatami dostarczy wszystko na miejsce, czy mi czasem coś nie pęknie… Totalne głupoty a jednak w głowie siedziały.

Ale Asia dojechała na czas i przywiozła mi przepiękną wiązankę ślubną + bukiecik dla mojej siostry. Było tak jak chciała – różne odcienie różu, storczyki i mieczyki – cudownie po prostu.
Paulina dotarła z niewielkim poślizgiem, ale wyrobiła się ze wszystkim. Umalowała i uczesała mnie tak, że jakbym mogła to bym się popłakała ze szczęścia. I te rzęsy – mega długie i mega gęste.
Suknia wyglądała niesamowicie, biżuteria pasowała idealnie – czułam się dosłownie bosko. Chyba nigdy w życiu nie czułam się tak pięknie.
Ale powiem szczerze, że padłam jak zobaczyłam mojego przyszłego jeszcze męża. Wyglądał tak, że straciłam mowę. Zamiast stać ładnie w salonie razem z bliskimi, czekać aż podejdzie i się przywita, to rzuciłam się na niego jak szalona. Wariactwo totalne ta moja miłość do niego :)))
Cóż mogę dodać – wszystko się udało.
W kościele było pięknie, ksiądz był wspaniały, uśmiechał się i mówił do nas. Organista pięknie grał i mimo że miał grać tylko na organach tak jak się umawialiśmy, po przysiędze zabrzmiały niesamowite dźwięki trąbki. Łzy stanęły mi w oczach. Nigdy nie zapomnę momentu składania sobie przysięgi. Byłam tak bardzo szczęśliwa a jednocześnie głos łamał mi się z nadmiaru szczęścia i uczuć mną targających w tej jakże ważnej chwili. M całkiem poważny i „twardy” ale widziałam, że bardzo to wszystko przeżywał.
Potem wyjście z kościoła – to ja poprowadziłam mojego męża spod ołtarza – udało mi się. Przejście wśród tylu kochanych twarzy i piękne życzenia, słowa ciepłe i przyjazne od znajomych i przyjaciół, słowa pełne miłości od rodziców i rodzeństwa.
Wesele było cudne. Nigdy nie wytańczyłam się tak jak na własnym weselu. Muzyka była taka jak chcieliśmy, Michał wodzirej bawił nas wspaniale – zwłaszcza wspólne tańce były genialne, a jedzenie smakowało wyśmienicie. Nie mam nic do zarzucenia niczemu. Może jedynie szkoda mi tego, że tak szybko TO minęło...A tak bardzo się bałam wszystkiego.
Natura człowiecza – stresie, ech...

To był wspaniały dzień!

Zapraszam na mini reportaż ślubny





















ŚLUBNE ARCHIWUM PRZYGOTOWAWCZE

Blogowa spowiedź przedślubna byłaby niekompletna gdybym nie wspomniała o jeszcze jednym wydarzeniu a właściwie o jednym wydarzeniu i jednym wieczorze :)))

Wydarzenie:
dwa tygodnie przed ślubem okazało się, że organistka (w naszym kościele gra i śpiewa kobieta) nie może być na naszym ślubie, ponieważ ... ma swój własny ślub :D
Wszystko super, fajnie tylko dlaczego nie powiedzieli nam tego na samym początku załatwiań kościelnych... Taki dodatkowy stres jest kompletnie nie wskazany. Zaczęłam poszukiwania kogoś na zastępstwo - znalazłam kilka dni później bardzo miłego Pana - nie pamiętam już niestety nazwiska. Polecony, ale nie słyszeliśmy wcześniej jak gra czy tez "śpiewa", wiec tak trochę w ciemno go wzięliśmy. Ale wyszło super - bardzo nam się podobało, może oprócz pierwszego marsza na wejście - za bardzo "przerysowany" i ciut za długi :)

Natomiast wieczór, to oczywiście wieczór panieński :)
Zorganizowała mi go moja niezastąpiona sąsiadka, ale i przyjaciółka - zdecydowanie tak ją powinnam nazywać. Zanim zabrała się planowanie, odbyłyśmy rozmowę o tym co bym chciała a czego nie. Nie jestem już małolatą, która potrzebuje faceta wijącego się u jej stóp czy tez słuchania niewybrednych żartów rozgorączkowanych koleżanek. Chciałam żeby było miło a jednocześnie inaczej niz zazwyczaj - trochę w domu, limuzyna, disco... ble, to nie dla mnie.
Asia spisała się na medal a nawet dwa medale. W ogóle wszystkie dziewczyny były niesamowite. Przygotowały dla mnie wieczór w stylu orientalnym - uwielbiam takie klimaty. Było indyjskie jedzenie, indyjsko-arabska muzyka w tle, mnóstwo świeczek oraz tancerka brzucha :) Kilka lat temu uczyłam się belly-dance a ponieważ dziewczyny wiedziały, że bardzo to lubiłam, wiec zaproszeniem tancerki chciały sprawić mi przyjemność. I sprawiły ogromną. Trochę potańczyłyśmy, trochę się pouczyłyśmy, na koniec obejrzałyśmy pokaz tańca - było pięknie.
Jak się potem okazało mój cudowny już mąż - cichociemny partyzant, dostarczył Asi moje stroje i chusty do tańca, dzięki czemu mogłam się przebrać w orientalny strój.
Było naprawdę cudownie!





Tort również orientalny - podobno mocno zdziwiona minę miałam jak go zobaczyłam:




I na koniec wieczoru tradycyjnie pytania i odpowiedzi czyli sprawdzanie mojej wiedzy o upodobaniach mojego narzeczonego :) Śmiechu było co nie miara, momentami śmiałyśmy się do łez.

Szkoda że wieczór skończył się tak szybko. Mam teraz wspaniałe wspomnienia i zdjęcia oraz prezenty w postaci fikuśnej bielizny (jakżeby inaczej) i dyplomu :D



czwartek, 24 listopada 2011

ŚLUBNE ARCHIWUM PRZYGOTOWAWCZE - MIX

O rany, tyle tego wszystkiego się nazbierało, że jestem na siebie coraz bardziej zła, że nie pisałam wcześniej systematycznie...

No nic, jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć i B :)

***

OK, ślubnie po raz kolejny :)))
A więc po kolei podsumowując na początek mnie - suknię miałam zamówioną a buty kupione (Deichmann za 69zł - szał ciał dosłownie, ale były takie jak chciałam czyli proste na wysokim prostym obcasie, bez zbędnych ozdób)

***

Kilka słów o biżuterii. Chciałam tylko kolczyki i bransoletkę. Ponieważ suknia jest w miarę strojna poprzez szeroka spódnicę i kryształkowa aplikację na gorsecie, nie mogłam sobie pozwolić na naszyjnik. Dlatego właśnie zdecydowałam się na większe kolczyki - tak dla wyrównania proporcji :) Przemierzyłam sporo sklepów, ale nic nie znalazłam. Albo było same "badziewie" albo jak juz trafiłam na coś super, to miało mega zaporową cenę. Wtedy postanowiłam zrobić sobie biżuterię ślubną osobiście. Pojęcie o tym jakieś miałam, bo już takie rzeczy kiedyś robiłam. Kupiłam na allegro trochę kryształkowych koralików Swarovskiego i szklanych, trochę świecidełek, łańcuszków i zabrałam się za "dziubanie". W kilka wieczorów powstała bransoletka i kolczyki. Bardzo mi się podobało, tymbardziej, że sama je zaprojektowałam i sama wykonałam.
Kolczyki o kształcie podwójnej łezki dosyć długie ze srebrnymi dodatkami. Bransoletka to prawdziwy misz-masz. Zwykła prosta ze szklanych kryształów a do niej podoczepiane łuki z innych świecidełek :) Miała sprawiać wrażenie "dużej i bogatej" a jednocześnie nie przytłaczać sobą mnie i sukni. Chyba mi się udało :)


***

Makijaż i fryzura to kolejny dylemat. Pomogło GRONO. Tam jest taka masa informacji, że nie sposób wszystkiego przetrawić :)
Poczytałam o różnych wizażystkach i w końcu wybrałam Paulinę Sobotę. Opinie miała dobre i miałam dobre przeczucie co do niej. Na próbny makijaż i fryzurę umówiłyśmy się około połowy lipca. Pierwsze wrażenie - zwariowana osóbka o bardzo miłym uśmiechu. Gaduła :) Zapytała o suknię, kwiaty, dodatki i moje preferencje. Profesjonalnie :)
A co ja chciałam? Na pewno uczesanie na bok, tak zwane półupiecie i mocniej podkreślone oczy - to była podstawa. Paulina skakała nade mną jakieś 3 godziny. Wyszło bardzo ładnie.
W domu wyoglądałam się na 7 możliwych stron - wiedziałam już co chcę zmienić. Na pewno nie Paulinę - oczy chciałam mieć jeszcze mocniej podkreślone a włosy bardziej zaczesane na bok a nie do góry.
Dzisiaj mogę napisać, że Paulina w dniu ślubu spisała się na medal - zrobiła wszystko tak jak potrzeba a nawet lepiej :)))

***

Kwiaty to kolejna pozycja.
I tutaj też z pomocą przyszło mi Grono. Znalazłam Kwiatową Pracownię i Joannę Lewandowską. Niesamowita osoba. Bardzo zdolna.
Wstępnie myślałam o cantadeskach, ale za dużo ich wszędzie w ślubnym światku, więc zrezygnowałam. Asia zaproponowała mi storczyki i ... mieczyki! Tak - te długie mieczyki.
Chciałam mieć wiązankę w różu a dodatki na salę w bieli. Asia pokazała mi wiele różnych zdjęć i kwiatów. Zdecydowałam się na wiązankę leżącą na zgiętej ręce - ciężko wytłumaczyć, pokażę na zdjęciach :) na stołach miały stać wysokie wazony a w nich białe storczyki w wodzie + satynowe tasiemki natomiast na stole głównym, czyli naszym kompozycja kwiatowa z białych mieczyków, róż i już sama nie pamiętam z czego jeszcze :)

***

Bieliznę zamówiłam w sklepie internetowym Ślubna Bielizna.pl Czy to jest już jakieś uzależnienie od internetu??? Biała klasyczna ślubna - biała bardotka, stringi (chciałam normalne majtki, ale akurat nie było w tej kolekcji) i pas do pończoch. Dlaczego akurat ten wzór? sama nie wiem... Chyba spodobała mi się prostota tych fatałaszków - delikatne koronki i tiule, kilka kryształków.
To był dobry wybór - polska firma, piękny wzór, super uszyte - polecam!


***

Zaproszenia robiłam w między czasie - były pod pełną kontrolą.
Zrobiłam trochę zawieszek na alkohol, żeby butelki jakoś wyglądały - tasiemka satynowa i stickersy obrączkowe:





Jak już jestem w temacie alkoholowym.
Zdecydowaliśmy się na stół wiejski na sali weselnej. To dodatkowy koszt 1200zł, ale fajna sprawa zarazem. A jak są szynki, kiełbasy i bigos to muszą być też nalewki :) Uwelbiam nalewki, eMek zresztą równiez, dlatego sami tez sobie cos tam produkujemy. Z okazji jednak naszego wesela, powstała rodzinna mobilizacja i masowa produkcja nalewek. Jakie kto umiał :D I tak my dostarczyliśmy imbirówkę, mój teść winogronówkę (zabiłabym za nią, jest taka pyszna) i pigwówkę a ciocia Stenia i wujek Staś przygotowali truskawówkę, mirabelkówkę i mandarynkówkę :))))
Trochę tego się nazbierało! Na allegro kupiłam ładne butelki, zrobiłam etykiety - powstała całkiem przyjemna kolekcja alkoholowa. Fabryka Wódek Zdrowotnych prezentuje:



To tylko kilka butelek, reszta nie zmieściła się już w kadrze :)

***

Ostatnimi rzeczami, które przygotowywałam na salę była księga gości - nie mam jeszcze jej zdjęć wiec pokażę ją mam nadzieję niedługo - oraz plan sali i usadzenia gości.

Tak wyglądał spis rzeczy na dzień 23-ci wrzesień czyli dzień przed ślubem.
Stres miałam coraz większy.
3 dni przed ślubem byłam już w domu na urlopie. Niestety byłam sama. eMek musiał służbowo wyjechać do Antwerpii w środę, wracał dopiero w piątek z rana. Cały ten jego wyjazd strasznie wyprowadził mnie z równowagi. Niby wszystko było, ale tak strasznie go potrzebowałam, żeby był :( Brakowało mi go bardzo.


ŚLUBNE ARCHIWUM PRZYGOTOWAWCZE - ZAPROSZENIA

Nasz wielki szczęśliwy dzień nadchodził wielkimi krokami. Po wielu albumach, kartkach i ramkach zrobionych dla innych na ich najszczęśliwszy dzień, nadszedł w końcu czas na zrobienie czegoś dla nas :)))

Przygotowania ślubne pochłonęły mnie maksymalnie. Już na samym początku planowania ślubnych uroczystości, wiedziałam, że większość rzeczy chcę zrobić sama. Inspiracji szukałam przede wszystkim w sobie i eMku. Od początku wiedziałam, że chcę postawić na prostotę z jednym kolorem dominującym - bielą i kolorem dodatkowym. Miało być elegancko i glamour, delikatnie a jednocześnie tak żeby dekoracje były widoczne. Miało się podobać mi i eMkowi.

Zaczęłam od zaproszeń. Pomysłów miałam sporo, co chwila pojawiał się inny. Tak było do momentu aż znalazłam odpowiedni papier dla naszych zaproszeń. Wtedy wszystko się ułożyło w całość :)
Biały papier perłowy, do tego coś koronkowego, satynowego i błyszczącego. Cała ja - uwielbiam delikatne pobłyski, mienienie się w różnych postaciach :)))

Zaproszenia zajęły mi sporo czasu, bo nie siadłam nad nimi od razu tylko dziubałam po trochu :) Ale wyszły przecudnie - dokładnie tak jak sobie wymarzyłam! eMek też był zachwycony, podobnie jak goście. Wysłuchałam mnóstwo peanów pochwalnych na swoją cześć i swoich zdolności - nie było chwili, żeby moja twarz nie pokrywała się rumieńcem :D
No, ale dosyć tego słodzenia i piania :))) Pora za zaprezentowanie naszych zaproszeń:






I wersja robocza zdjęć :)






W sumie zrobiłam około 60 zaproszeń - dużo i niedużo.
Warto było, naprawdę warto :) To niesamowita przyjemność robić coś dla Nas z takiej jeszcze okazji :)))


wtorek, 22 listopada 2011

ŚLUBNE ARCHIWUM PRZYGOTOWAWCZE - eMek

eMek to ciężki zawodnik :) Nie cierpi sklepów, przymierzania... Dobrze jak ciuchy czy inne akcesoria trafiają do niego bezpośrednio do domu :)))
Wszystko można, ale są rzeczy które muszą być odpowiednio dopasowane. Garnitur - o tym myślę.

Garnitur kupiliśmy pod koniec lipca, praktycznie bez zbędnego stresu z czego i ja i eMek bardzo się ucieszyliśmy :) Po wielu tygodniach namawiania i proszenia w końcu wybraliśmy się do jednego z centrów handlowych na "shopping". Wiedziałam czego ja chcę - eMek miał się dostosować :D
Garnitur miał być czarny, ładnie skrojony i dopasowany. A ponieważ mój już mąż jest szczupły i wysoki, więc to nie takie proste. Pierwszy sklep - Royal Collection. Wybór przeogromny, ale pani obsługująca - straszna. Nie pomocna i nie miła. Pokazała nam z wyrzutem kilka modeli mądrząc się przy tym. To już nas mocno zniechęciło. Sklep drugi - Zara. I to był strzał w 10! Garnitur wisiał praktycznie na przeciwko wejścia - czarny o modnym kroju z delikatnie nabłyszczanej tkaniny - idealny! Długo się nie zastanawialiśmy - wszystko pasowało tak jak miało pasować a eM wyglądał w nim tak, że miałam ochotę zabarykadować się z nim w przymierzalni i długo nie wypuszczać :D
I jeszcze cena po obniżce - całe 850zł (!)

Do tego biała koszula a nawet dwie na ewentualna zmianę, krawat biały wpadający w srebro w delikatny wzór geometryczny + drugi do rzucania (delikatny róż), spinki z kryształkami - żeby do sukni pasowały, czarne buty, pasek.

Facet to jednak ma prosto i szybko. A my szukamy, przebieramy, wybieramy... ;)

poniedziałek, 14 listopada 2011

ŚLUBNE ARCHIWUM PRZYGOTOWAWCZE - MUZYKA


-->Datę mieliśmy ustaloną, salę zamówioną, suknię kupioną. Następna była muzyka. Od razu wiedzieliśmy czego nie chcemy - zespołu! Nie jesteśmy fanami pseudo-muzyków weselnych rzępolących na pseudo-instrumentach :D Większość niestety ku naszej rozpaczy gra z "plejbeku" lub "półplejbeku".
Nie chcę nikogo obrazić, każdy gra jak umie i słucha tego co lubi - dlatego wybraliśmy to co wybraliśmy :)))
Lubimy słuchać muzyki w oryginalnym wykonaniu, lubimy wiedzieć co za piosenka jest właśnie grana a nie zastanawiać się przez kilka minut nad tym czy zespół zagrał Madonnę czy Abbę :))) W tamtym roku będąc na weselu a nie będąc jeszcze nawet "po słowie" obiecaliśmy sobie, że w przyszłości nie chcemy zespołu tylko dj-a :)

Rozpoczęłam poszukiwania.

Akurat los chciał, że trafiłam na artykuł na GAZECIE o grupie IMPRESS. Grupa ta zajmuje się organizacją imprez zarówno od strony muzycznej jak i zabawowej - czytaj wodzirej :) O to nam właśnie chodziło. Grupa opisana była w samych superlatywach i to mi się podobało.
W tym samym czasie rozmawiając z "moją bratnia duszą" Asią, okazało się, że u nich na weselu też była grupa Impress - dwójka ich przedstawicieli, która doskonale bawiła zgromadzonych gości. I to było TO. Potwierdzenie dobrego przeczucia jakie miałam co do nich :) Kilka dni później skontaktował się ze mną Michał-wodzirej. Miał akurat wolny nasz dzień - jedyny wolny dzień w całym 2011 roku!!! O rany, niesamowite. Umówiliśmy się na spotkanie.
W między czasie znalazłam jeszcze jednego godnego zainteresowania dj'a (bardziej podobał się eMkowi niż mi) jednak w dniu spotkania coś mu wypadło. I bardzo dobrze :) Dzięki temu eM miał okrojony wybór, ja byłam zdecydowana na Impress jeszcze przed spotkaniem z Michałem :)))

Cóż mogę powiedzieć - to było TO! Michał - człowiek wulkan - miła i sympatyczna gaduła o rozbrajającym uśmiechu. Mnóstwo pomysłów w głowie. Od razu nam się spodobał :) Przede wszystkim bardzo podpasował mu klimat naszej imprezy weselnej - mało disco-polo a dużo muzyki z lat 80-tych i 90-tych, oczepiny kulturalnie poprowadzone, bez zbędnego stresu oraz głupich i żenujących zabaw.

wszystko powoli zaczęło się składać w całość:)

ŚLUBNE ARCHIWUM PRZYGOTOWAWCZE - SUKNIA

23 sierpnia o godzinie 13:30 miałam pierwszą przymiarkę sukni ślubnej. Dlaczego tak dokładnie pamiętam datę? Bo po pierwsze - było to praktycznie miesiąc przed ślubem a po drugie - było to dla mnie mega ważne wydarzenie :) Na ten dzień czekałam od marca.
Kilka dnie przed przymiarką czułam już delikatne podniecenie tym faktem. Dzień przed motyle w żołądku odtańcowywały taniec radości. Ale już w dniu przymiarki czułam mocne podenerwowanie - czyli cała ja. A może coś nie będzie tak jak potrzeba, może mi się jednak coś odmieni... Stwierdzam, że jestem mistrzynią w wymyślaniu tego typu rzeczy :)))
Dojechałam na miejsce, zobaczyłam suknie najpierw na wieszaku, potem na sobie i padłam po raz kolejny. jednocześnie poczułam tak wielki spokój wewnętrzny, że to ta jedyna, moja, wymarzona, że aż się popłakałam :) Suknia robiła tak duże wrażenie, że wszystkie osoby pracujące w salonie wyległy ze swoich stanowisk pracy, stały dookoła mnie i się mi przyglądały. Tyle pochlebstw ile się nasłyszałam w tamtej chwili, nigdy jeszcze nie było mi dane słyszeć. To było niesamowite!




Suknia była delikatna niczym chmurka, miałam wrażenie że mnie dosłownie opływa. Równocześnie była obfita jak beza - 4 koła zrobiły swoje :) Coś się w niej działo, coś się świeciło, coś się ruszało - miała to coś, czego szukałam, co znalazłam i co było moje :)))


PS. właśnie przyjrzałam się mojej minie na zdjęciu. Wygląda okropnie i pokazuje coś zupełnie innego niż było. Także na minę proszę nie patrzeć - to złudzenie :D


-->